News will be here
The Libertines – "All Quiet on the Eastern Esplanade", wyd. Casablanca/Republic Records

Kiedy w pierwszej dekadzie XXI wieku rynek muzyczny pozwolił sobie na dryf ku nowej, retronostalgicznej estetyce – rewiwalizmowi garażowego rocka i post-punku, grupy takie jak The Strokes czy Bloc Party dyktowały kolektywnej świadomości najświeższą definicję "alternatywy". W tamtych czasach The Libertines byli co prawda grupą niepotrafiącą dosięgnąć pułapu najzdolniejszych proponentów aktualnego trendu, aczkolwiek siłą kulturotwórczego impetu zdobyli uwagę odbiorców.

Stało się tak między innymi dlatego, że odbiorcy zafascynowani nową-starą estetyką z otwartymi ramionami przyjęli The Libertines jako kolejną formację zapatrzoną w Iggy’ego Popa lub Talking Heads. Minęły jednak lata, a post-punkowo-garażowo-rockowy rewiwalizm dobiegł końca. Znaczna część niegdyś popularnych zespołów po prostu się rozpadła, a jedynie niektóre są aktywne do dziś.

Twarze rezurekcji lat zerowych są obecnie kojarzone z dwoma rodzajami działalności – progresywną i konserwatywną

Wideo do singla z najnowszej płyty The Libertines

Tą pierwszą można przypisać grupom, które dostrzegły rozmaite przeobrażenia, jakie przyniosły kolejne dekady. To twórcy z jednej strony pamiętający o czasach swojej świetności, a z drugiej mający świadomość nastania nowej ery. Zespołem reprezentującym taką postawę są na przykład wspomniani wcześniej The Strokes. Ekipa odpowiedzialna za w pewnym sensie kultowy debiut “Is this it” zdążyła już zaliczyć sporo wzlotów i upadków.

Rzeczywiście trudno nazwać ich dorobek równym czy spójnym, aczkolwiek nie można im zarzucić braku odwagi w eksperymentowaniu. Duża w tym zasługa lidera Juliana Casablancasa, który wszedł w nowe czasy z buta, prezentując się ze swoim macierzystym zespołem, z projektem The Voidz, a także solowo jako artysta żywo zainteresowany stylistykami oddalonymi od tego, co przedstawiał publiczności w 2001 roku – syntetycznym popem, eksperymentalną elektroniką, progresywnym rockiem.

The Libertines, mimo że powracają po dziewięciu latach ciszy, nie są w stanie uciec od starych przyzwyczajeń

Kolejne wideo promujące singiel z albumu “All Quiet on the Eastern Esplanade”

Pete Doherty i spółka reprezentują bowiem postawę zdecydowanie konserwatywną artystycznie. Najnowszy materiał The Libertines (tak jak każda inna pozycja ich dyskografii) wypełniony jest zatem dźwiękami zamrożonymi w czasie. Całość konstruuje muzyczną narrację “04”, a nie “24”. “All Quiet on the Eastern Esplanade” równie dobrze mógłby być kolekcją wcześniej niepublikowanych piosenek, która z jakiegoś powodu doczekała się tegorocznego wydania.

To krążek, który jest obciążony podwójnym problemem. Sytuacja, w której niegdysiejsza gwiazda światowego formatu nie zauważa upływu czasu i ignoruje kulturowe transformacje, zawsze jest kłopotliwa. Zawsze oznacza obcowanie z całą serią albumów uparcie nawiązujących do złotej ery, która już dawno przeminęła i nie ma nic wspólnego z popkulturową aktualnością. Casus The Libertines jest tym bardziej niezręczny, że w przypadku tej formacji nawet mityczna złota era w istocie nigdy nie była złota.

Bycie wybitnym przedstawicielem swojego gatunku, który kopiuje samego siebie, to jedno, ale bycie jedynie niezłym reprezentantem nurtu uporczywie duplikującym własną przeciętność, jest już grzechem znacznie cięższego kalibru. Geniuszowi można jeszcze wybaczyć tendencję do popadania w sidła autoplagiatu, ale już nieustanne powielanie własnej przeciętności zdaje się kulturową zbrodnią.

The Libertines na żywo
Łukasz Krajnik

Łukasz Krajnik

Rocznik 1992. Dziennikarz, wykładowca, konsument popkultury. Regularnie publikuje na łamach czołowych polskich portali oraz czasopism kulturalnych. Bada popkulturowe mity, nie zważając na gatunkowe i estetyczne podziały. Prowadzi fanpage Kulturalny Sampling

News will be here